W zaległym meczy VII kolejki spotkań
żużlowej Ekstraligi wrocławski Atlas zmierzył się z Apatorem Toruń. Miała być
wygrana, choć po zaciętej walce, tymczasem mecz zakończył się klęską wrocławian,
którzy ulegli zespołowi toruńskiemu 39:51 praktycznie nie podejmując walki.
Po euforii jaka wybuchła w obozie wrocławskim po pokonaniu ZKŻ Zielona Góra
wczoraj przyszło otrzeźwienie. Okazało się, że pokonanie na wyjeździe drużyny
zielonogórskiej nie było punktem zwrotnym w tegorocznych rozgrywkach dla zespołu
Atlasu i w dalszym ciągu drużyna z Dolnego Śląska znajduje się w kryzysie.
Dodatkowo działacze wrocławscy na oczach tysięcy widzów przed telewizorami i na
stadionie pokazali czym speedway być nie powinien. Mowa tu o sytuacji, jaka
miała miejsce, po ewidentnym faulu Świderskiego na Karolu Ząbiku w siódmym biegu
wspomnianych zawodów. Co więcej Świderski w swojej wypowiedzi potwierdził, że
zrobił to świadomie -"Zrobiłem z nim to samo, co on ze mną na poprzedniej
prostej tylko, że Ząbik ma mniejsze umiejętności, dlatego upadł" - bez
komentarza.
Zaczęło się „tradycyjnie” bo od podwójnej przegranej w biegu młodzieżowym
pary Ronnie Jamroży – Mariusz Pacholak, która uległa Adrianowi Miedzińskiemu
i Karolowi Ząbikowi. Jednak takiego wyniku należało się spodziewać ponieważ
różnica poziomu jaka dzieli juniorów obu zespołów jest skromnie mówiąc duża.
Kolejne biegi również przebiegały o dziwo pod dyktando gości, którzy świetnie
radzili sobie na wrocławskim torze. Imponowali przede wszystkim szybkimi
wyjściami ze startu, który to element żużlowego rzemiosła był do tej pory domeną
wrocławian i przyniósł im pierwsze wyjazdowe zwycięstwo w tym sezonie w Zielonej
Górze nad miejscowym ZKŻ. Dopiero bieg 5. zakończony wygraną Tomasza Gapińskiego
przerwał dobrą passę torunian, ale zawodnik z Wrocławia musiał sporo się
namęczyć aby dowieźć cenne zwycięstwo do mety. W tym momencie Apator wygrywał z
Atlasem 17:13 i wszystko się jeszcze mogło zmienić.
Przełomowy jak się później okazało dla losów spotkania był bieg 7, w którym
atakujący pierwszą pozycję zawodnik Atlasu Piotr Świderski ostro zablokował
szarżującego pod bandą Karola Ząbika powodując jego upadek. W motocykl
upadającego młodzieżowca Apatora wpadł rozpędzony Robert Miśkowiak, który
przekoziołkował w powietrzu i upadł na tor. Szybko z toru podniósł się Ząbik,
który wydawało się że mocniej ucierpiał w tym wypadku i o własnych siłach
powrócił do parkingu. Z kolei Miśkowiak przez dłuższą chwilę leżał nieruchomo na
torze. Po zawodnika Atlasu zmuszona była więc wyjechać karetka. Jednak „Misiek”
nie skorzystał z pomocy oferowanej przez lekarzy i przy aplauzie publiczności
ruszył do parkingu. Jednak nagle pojawia się jeden z "reżyserów" tego widowiska
- Marek Cieślak, który zgrabnie na ucho wytłumaczył wszystkim co mają robić.
Chwile po tym Miśkowiak jest już niezdolny do jazdy, a z nieba zaczyna padać
upragniony deszcz. Wrocławianie robią wszystko, aby przerwa trwała jak
najdłużej. Dzięki kamerom Polsatu, wszyscy którzy oglądali ten "spektakl" mogli
się przekonać o "dobrych chęciach" wrocławian.
Zgodnie z regulaminem obaj żużlowcy biorący udział w wypadku zostali poddani
oględzinom lekarskim, które miały zadecydować o ich zdolności do dalszej jazdy.
Podczas tego badania „Misiek” zasłabł. Zdecydowano więc o natychmiastowym
przewiezieniu żużlowca do szpitala na dalsze badania. Na tym zakończył się
występ w meczu z Apatorem tego sympatycznego zawodnika .
Pozostaje jednak pytanie jak można zemdleć z ciśnieniem tętniczym krwi 80 na
160? (wyraźnie dwa razy wynik badania powtarzał lekarz badający zawodnika) To
już tylko zostanie tajemnicą wrocławskich lekarzy, którzy zaciekle poszeptywali
sobie na ucho w pokoiku podczas badania "Miśka". Szkoda tylko, że w to wszystko
wciągnęli bogu ducha winnego Miśkowiaka, który stał się elementem tej nieczystej
gry. Po 20 minutach badań został usztywniony i odwieziony do szpitala. Pytanie
tylko, czemu wcześniej tego nie zrobiono, kiedy zawodnik leżał na torze? Do
parkingu schodził o dziwo o własnych siłach i jakoś nic mu nie dolegało dopóki
diagnozy nie postawił… Marek Cieślak.
Przerwa w meczu trwała około 40 minut. Dlaczego tak długo? Bo na domiar złego
zaginęła karetka, która odwoziła Miśkowiaka do szpitala. Już nie wspomnę, że
zawodnik odjechał do szpitala erką, co uniemożliwiało dalsze rozgrywanie zawodów
a dwie karetki transportowe zostały na stadionie. Za dużo tych "zbiegów
okoliczności", żeby nie widzieć w tym wszystkim niczego nadzwyczajnego.
Na nieszczęście gospodarzy deszcz przestał padać i mecz trzeba było kontynuować.
Wszystkie manewry wzięły w łeb, zwyciężyła sprawiedliwość i … Apator.
Osłabieni wrocławianie, dodajmy że w meczu nie jechał także kontuzjowany od 2
tygodni Jarosław Hampel, nie mogli w pozostałych biegach nawiązać wyrównanej
walki z świetnie dysponowanymi zawodnikami z Torunia. Na nic zdały się
szarże Piotra Świderskiego w biegu 9. w którym próbował wyprzedzić Jasona Crumpa,
czy Tomasza Gapińskiego w biegu 12. kiedy to po kapitalnej walce przyjechał na
metę przed Wiesławem Jagusiem, drużyna Apatora utrzymywała bezpieczną punktową
przewagę. Niekorzystnego wyniku nie zmieniła nawet podwójna wygrana w biegu 14.
kiedy to lepsi od zawodników z Torunia okazali się Krzysztof Słaboń i Piotr
Świderski, jedyny obok Tomasza Gapińskiego zawodnik w drużynie Atlasu, który do
końca walczył o zmniejszenie rozmiarów porażki, która stała się faktem
praktycznie w połowie tego spotkania. Ostatecznie Atlas uległ Apatorowi 39:51,
co wedle obowiązującego w tym sezonie regulaminu i doliczaniu tzw. punktów
bonusowych za lepszą różnicę punktów w dwumeczu nie za dobrze rokuje drużynie
Wrocławskiej, która wysoko przegrywa na wyjazdach, a od meczu z Apatorem zaczęła
także przegrywać mecze na własnym torze.
Pomeczowe wypowiedzi panów Cieślaka i Rusko atakujące sędziego i tradycyjnie już
Marka Karwana, to kolejny akt tego marnego "spektaklu". Niestety po raz kolejny
okazało się, że sportowa rywalizacja schodzi na dalszy plan. A puentą całego
widowiska niech będą słowa Jana Ząbika, które nie dotyczą chyba wrocławian -
"Trzeba umieć przegrać i trzeba umieć wygrać".
Po zawodach powiedzieli:
Marek Cieślak - trener Atlasu - Przegrywaliśmy starty. Nie rozumiem
dlaczego. Tydzień temu w Zielonej Górze my wygraliśmy 90% startów a dzisiaj było
dokładnie odwrotnie. Trzeba na spokojnie usiąść i przeanalizować ten mecz.
Goście nie startowali prawidłowo ale niestety nasze interwencje u sędziego nic
nie dały. Widzieliśmy co najmniej kilka lotnych startów zawodników z Apatora i
to widać doskonale na zapisie telewizyjnym.
Andrzej Rusko - prezes Atlasu - Nie będę interweniował w sprawie złego sędziowania i pozwalania na lotne starty gości. Dopóki pan Karwan będzie łączył dwie funkcje, możemy spodziewać się więcej takich spotkań. Dzisiaj był Wrocław, jutro będzie ktoś inny. Proszę obejrzeć sobie zapisy z innych meczów z udziałem Apatora aby się przekonać jak ta sprawa wygląda. Ja nie chcę brać w obronę ani usprawiedliwiać swoich zawodników, mam jednak wątpliwości czy sędziowanie w meczach Apatora jest obiektywne. Zarzuty o specjalne wysłanie karetki poza stadion uważam za bezzasadne. Każdy sądzi wg swoich zasad i poczynań. Ja nikogo nie podejrzewam o nic złego. Przegraliśmy dzisiaj i gratuluję zawodnikom Apatora, ale zasady fair-play muszą być zachowane.
Jan Ząbik - trener Apatora - Trzeba umieć przegrać i trzeba umieć wygrać. To jest sport. Lotne starty? Nie rozumiem o czym mówicie. Szukacie tylko sensacji. Atlas dzisiaj był słabszy to przegrał zawody i nie ma co się doszukiwać spisków. Wy jak przyjedziecie do nas możecie wygrać przecież. To ma być sport a nie czekanie na deszcz albo na wyłączenie świateł na stadionie. Musimy się bawić tym sportem a nie doszukiwać się wszędzie podtekstów.
Piotr Świderski - zawodnik Atlasu - Zrobiłem z nim to samo, co on ze mną na poprzedniej prostej tylko że Ząbik ma mniejsze umiejętności, dlatego upadł.
Karol Ząbik - junior Apatora - Słyszałem jak Świderski mówił o mojej wcześniejszej winie jako bym nie zostawił mu wcześniej miejsca w podobny sposób. Co prawda wjechałem przed Piotrka, ale nie nadstawiłem mu koła ani nie "wsadziłem" go w bandę. Jego rewanż polegał na tym że zajechał mi drogę i właśnie centralnie "wsadził" mnie w bandę. Tak się nie jeździ. W Grand Prix chyba tylko Pedersen stosuje takie manewry, wszyscy inni się po prostu szanują. Ja tak nie jeżdżę i oczekuję od innych zawodników, aby też tak nie jeździli. Co do lotnych startów to jeżeli sędzia uznał, że ich nie było to nie ma sprawy. Po prostu lepiej wychodziliśmy spod taśmy i to był klucz do naszego zwycięstwa
Andrzej Terlecki - sędzia zawodów - Nie było żadnych lotnych startów, bo nikt się nie czołgał pod taśmą. Zawodnicy po prostu spod niej wystrzeliwali.
Źródło:
www.przegladzuzlowy.pl
www.speedway.info.pl
www.sportowefakty.pl