2002-06-23
Apator Adriana Toruń
- Atlas Wrocław 54 : 35



W ubiegłym roku mecz Apatora/Adriany i Atlasu Wrocław decydował o tytule mistrza Polski. Teraz obie drużyny rozpaczliwie walczą o miejsce w pierwszej czwórce play-off.
Jednej z tych drużyn miało zabraknąć w walce o medale DMP 2002. Jednak to torunianie byli w gorszej sytuacji bowiem przegrana praktycznie przekreślała wszelkie szanse na walkę o medale, z kolei zwycięstwo im tego nie zapewni. Jeżeli Anioły pokonałyby Atlas jedynie przedłużały nadzieję na jedno z czołowych miejsc w tabeli. - To dla nas mecz jak każdy inny w tym sezonie - zapewnia trener Apatora Jan Ząbik - Jeśli chcemy coś w tym roku osiągnąć musimy walczyć w niedzielę tak jak w ostatnim meczu ubiegłego sezonu.

Wrocławianie byli wiceliderami tabeli i mieli trzy punkty więcej od Apatora. Dlatego same zwycięstwo na własnym torze "Aniołom" nic nie da. Jedyna nadzieja torunian w trudnym terminarzu niedzielnych rywali. Przy korzystnym układzie wicemistrzowie Polski mogą zdobyć tylko dwa punkty. W takiej sytuacji Apatorowi wystarczą tylko cztery punkty od miejsca w pierwszej czwórce. Pierwsza dwa mieli zdobyć na ekipie wrocławskiej.

Po trzytygodniowej przerwie w rozgrywkach trener Ząbik ma spory kłopot ze skompletowaniem składu. Toruńscy żużlowcy startowali w tym czasie w eliminacjach GP, ligach zagranicznych, kilku. Najlepszych obecnie ośmiu żużlowców świata obejrzą toruńscy kibice podczas turnieju Stamir Cup krajowych imprezach i wszyscy spisywali się bardzo dobrze. Pewne miejsce w składzie mieli bracia Wiesław i Marcin Jagusiowie, Tomasz Bajerski i Tony Rickardsson. Trzecią szansę w tym sezonie otrzyma Mariusz Puszkowski, który świetnie spisał się w lidze czeskiej i miał zastąpić Tomasza Chrzanowskiego, który ostatnio nie najlepiej sobie radził w Anglii. Do ostatniego miejsca w składzie kandydowali Robert Sawina i Mirosław Kowalik. O wyborze któregoś z nich zadecydować miały treningi.
Wrocławianie zapowiadali przyjazd do Torunia w swoim żelaznym ustawieniu. Prezes Andrzej Rusko i trener Marek Cieślak przed sezonem tak skonstruowali skład, że praktycznie nie ma w Atlasie rywalizacji o miejsce w drużynie. Mówiło się co prawda we Wrocławiu o zmianie borykającego się z kłopotami sprzętowymi Scotta Nichollsa na Piotra Barona, ale rozwiązanie to wydawało się mało realne.

Ostatecznie toruńscy żużlowcy wygrali bardzo ważny mecz w ekstralidze, a wrocławianie tylko przez sześć wyścigów stawiali opór mistrzowi Polski
Mimo wielkiej stawki o wielkich emocjach można było jednak mówić jedynie do siódmego wyścigu. Najpierw rozegrano na raty pierwszy wyścig. Wiesław Jaguś próbował bowiem przy krawężniku wcisnąć się przed Roberta Dadosa, ale zahaczył o jego motocykl i z impetem uderzył w bandę. Stadion zamarł, bo upadek wyglądał groźnie, a torunianin opuścił tor w karetce. Na szczęście nic groźnego mu się nie stało. W powtórce Tomasz Chrzanowski po przegranym starcie w świetnym stylu wyprzedził pod bandą Roberta Dadosa. Młody żużlowiec Apatora/Adriany był bohaterem meczu. Przegrał tylko z Gregiem Hancockiem i Lee Richardsonem, a w nagrodę wystartował w wyścigu dla najlepszych i tam znów nie zawiódł. Wspólnie z Tony Rickardssonem (po raz pierwszy w tym sezonie był niepokonany dla rywali) po raz drugi pokonali 5:1 parę obcokrajowców gości.
Pierwszy raz stało się to w dziesiątej gonitwie, gdy trener Atlasu Marek Cieślak przy stanie 30:23 rzucił do boju wszystko, co miał najlepszego (Dadosa z rezerwy taktycznej zastąpił Richardson, a do pary miał Hancocka). Jednak to właśnie torunianie wygrali start i mimo że Rickardsson popędził do przodu osamotniony, Chrzanowski z powodzeniem odpierał ataki dwójki wrocławian. Scenariusz finałowej gonitwy wyglądał już jednak inaczej - Powiedziałem Szwedowi w parkingu, że w poprzednim wyścigu to ja na niego poczekałem. Gdybym odszedł wtedy bardziej na zewnętrzną, to Tony tego biegu by nie wygrał. Teraz to on miał poczekać na mnie i przykleić się do krawężnika - opowiadał Chrzanowski. I tak się stało.
Dziesiąty wyścig był przełomowym momentem spotkania. Chwilę potem Tomasz Bajerski i najbardziej waleczny na torze Marcin Jaguś pokonali podwójnie Jacka Krzyżaniaka i Artura Bogińczuka. Apator prowadził wówczas 40:25. - Nie spodziewałem się tak dużej wygranej - przyznał Bajerski, który wczoraj bardziej niż o swoim dorobku myślał o kolegach z drużyny.
Wrocławianom trudno było myśleć o choćby nawiązaniu wyrównanej walki, skoro zawiedli wszyscy krajowi zawodnicy (Krzysztofa Słabonia zabrakło z powodu choroby). - Dobrze zacząłem, dobrze skończyłem, o środku trzeba jak najszybciej zapomnieć. Zawsze, gdy mamy bardzo ważny mecz, decydują o wyniku szczegóły, a to ktoś był w słabszej formie, a to ktoś w ogóle nie jedzie - przyznał Krzyżaniak.

W meczu bardzo dobrze spisała się cała drużyna gospodarzy, ale miała w swoich szeregach szczególnych bohaterów. Pierwszym był Tomasz Chrzanowski. Po raz ostatni młody żużlowiec Apatora zgromadził dwucyfrowy dorobek 7 października ubiegłego roku, a Apator pokonał wówczas właśnie Atlas. Chrzanowski przegrał jedynie po razie z Gregiem Hancockiem i Lee Richardsonem, ale zrewanżował się obcokrajowcom gości dwukrotnie przywożąc ich w parze z Tony Rickardssonem na 5:1.
Drugim bohaterem okazał się Tomasz Bajerski. Jego dorobek nie był imponujący, ale żużlowiec w niedzielę bardziej niż o sobie myślał o kolegach z zespołu. Gdy tylko taśma szła w górę, rozglądał się na torze i starał jechać tak, aby jak najwięcej zyskali partnerzy. Najpierw pomógł Sawinie wyprzedzić Artura Bogińczuka, a potem bronił Marcina Jagusia przed atakami Jacka Krzyżaniaka. Zawodnik najbardziej żywiołowo okazywał radość wcale nie po jedynym swoim zwycięskim biegu, ale wyścigach, w których pomagał wydostać się na lepszą pozycję partnerom.
I wreszcie młodszy z braci Jagusiów. Jego rozważna i przemyślana jazda wzbudzała największą euforię na trybunach. O tym, że młody zawodnik potrafi atakować na dystansie, wiedzieli wszyscy, ale w niedzielę okazało się, że solidnie pracuje także nad startami.

Jeśli można mówić o antybohaterach tego meczu to był nim jedynie wrocławianin Jacek Krzyżaniak. Były lider Apatora nie jest już tak szybki jak przed laty, ale braki nadrabia sprytem. Niestety, graniczącym niekiedy z faulem. W czternastym wyścigu ostro wywiózł pod bandę Sawinę, który próbując hamować motocykl uderzył w bandę.
Trudno w to uwierzyć, bo w powtórce (bez wykluczonego Sawiny) Bajerski i Krzyżaniak znowu wystartowali równo, a torunianin ani myślał wywozić rywala na zewnętrzną, tylko trzymał się blisko krawężnika. Poszkodowany zawodnik Apatoranie chciał komentować tego zdarzenia.

Źródło Gazeta Wyborcza

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt