2002-06-23
Apator
Adriana Toruń
- Atlas Wrocław 54 : 35
Wrocławianie byli wiceliderami tabeli i mieli trzy punkty więcej od Apatora. Dlatego same zwycięstwo na własnym torze "Aniołom" nic nie da. Jedyna nadzieja torunian w trudnym terminarzu niedzielnych rywali. Przy korzystnym układzie wicemistrzowie Polski mogą zdobyć tylko dwa punkty. W takiej sytuacji Apatorowi wystarczą tylko cztery punkty od miejsca w pierwszej czwórce. Pierwsza dwa mieli zdobyć na ekipie wrocławskiej.
Po trzytygodniowej przerwie w rozgrywkach trener Ząbik ma spory kłopot ze
skompletowaniem składu. Toruńscy żużlowcy startowali w tym czasie w eliminacjach GP, ligach zagranicznych, kilku. Najlepszych obecnie ośmiu żużlowców świata
obejrzą toruńscy kibice podczas turnieju Stamir Cup krajowych imprezach i
wszyscy spisywali się bardzo dobrze. Pewne miejsce w składzie mieli bracia
Wiesław i Marcin Jagusiowie, Tomasz Bajerski i Tony Rickardsson. Trzecią szansę w tym sezonie otrzyma Mariusz Puszkowski, który świetnie spisał
się w lidze czeskiej i miał zastąpić Tomasza Chrzanowskiego, który ostatnio nie
najlepiej sobie radził w Anglii. Do ostatniego miejsca w składzie kandydowali
Robert Sawina i Mirosław Kowalik. O wyborze któregoś z nich zadecydować miały treningi.
Wrocławianie zapowiadali przyjazd do Torunia w swoim żelaznym ustawieniu. Prezes
Andrzej Rusko i trener Marek Cieślak przed sezonem tak skonstruowali skład, że
praktycznie nie ma w Atlasie rywalizacji o miejsce w drużynie. Mówiło się co
prawda we Wrocławiu o zmianie borykającego się z kłopotami
sprzętowymi Scotta Nichollsa na Piotra Barona, ale rozwiązanie to wydawało się
mało realne.
Ostatecznie toruńscy żużlowcy wygrali bardzo ważny mecz w ekstralidze, a wrocławianie tylko przez sześć wyścigów stawiali opór
mistrzowi Polski
Mimo wielkiej stawki o wielkich emocjach można było jednak mówić
jedynie do siódmego wyścigu. Najpierw rozegrano na raty pierwszy wyścig. Wiesław
Jaguś próbował bowiem przy krawężniku wcisnąć się przed Roberta Dadosa, ale
zahaczył o jego motocykl i z impetem uderzył w bandę. Stadion zamarł, bo upadek
wyglądał groźnie, a torunianin opuścił tor w karetce. Na szczęście nic groźnego
mu się nie stało. W powtórce Tomasz Chrzanowski po przegranym starcie w świetnym
stylu wyprzedził pod bandą Roberta Dadosa. Młody żużlowiec Apatora/Adriany był
bohaterem meczu. Przegrał tylko z Gregiem Hancockiem i Lee Richardsonem, a w
nagrodę wystartował w wyścigu dla najlepszych i tam znów nie zawiódł. Wspólnie z
Tony Rickardssonem (po raz pierwszy w tym sezonie był niepokonany dla rywali) po
raz drugi pokonali 5:1 parę obcokrajowców gości.
Pierwszy raz stało się to w dziesiątej gonitwie, gdy trener Atlasu Marek Cieślak przy
stanie 30:23 rzucił do boju wszystko, co miał najlepszego (Dadosa z rezerwy
taktycznej zastąpił Richardson, a do pary miał Hancocka). Jednak to właśnie
torunianie wygrali start i mimo że Rickardsson popędził do przodu osamotniony,
Chrzanowski z powodzeniem odpierał ataki dwójki wrocławian. Scenariusz finałowej
gonitwy wyglądał już jednak inaczej - Powiedziałem Szwedowi w parkingu, że w
poprzednim wyścigu to ja na niego poczekałem. Gdybym odszedł wtedy bardziej na
zewnętrzną, to Tony tego biegu by nie wygrał. Teraz to on miał poczekać na mnie
i przykleić się do krawężnika - opowiadał Chrzanowski. I tak się stało.
Dziesiąty wyścig był przełomowym momentem spotkania. Chwilę potem Tomasz Bajerski i
najbardziej waleczny na torze Marcin Jaguś pokonali podwójnie Jacka Krzyżaniaka
i Artura Bogińczuka. Apator prowadził wówczas 40:25. - Nie spodziewałem
się tak dużej wygranej - przyznał Bajerski, który wczoraj bardziej niż o swoim
dorobku myślał o kolegach z drużyny.
Wrocławianom trudno było myśleć o choćby nawiązaniu wyrównanej walki, skoro
zawiedli wszyscy krajowi zawodnicy (Krzysztofa Słabonia zabrakło z powodu
choroby). - Dobrze zacząłem, dobrze skończyłem, o środku trzeba jak
najszybciej zapomnieć. Zawsze, gdy mamy bardzo ważny mecz, decydują o wyniku
szczegóły, a to ktoś był w słabszej formie, a to ktoś w ogóle nie jedzie -
przyznał Krzyżaniak.
W meczu bardzo dobrze spisała się cała drużyna gospodarzy, ale miała w
swoich szeregach szczególnych bohaterów. Pierwszym był Tomasz Chrzanowski.
Po raz ostatni młody żużlowiec Apatora zgromadził
dwucyfrowy dorobek 7 października ubiegłego roku, a Apator pokonał wówczas
właśnie Atlas. Chrzanowski
przegrał jedynie po razie z Gregiem Hancockiem i Lee Richardsonem, ale
zrewanżował się obcokrajowcom gości dwukrotnie przywożąc ich w parze z Tony
Rickardssonem na 5:1.
Drugim bohaterem okazał się Tomasz Bajerski. Jego dorobek nie był imponujący,
ale żużlowiec w niedzielę bardziej niż o sobie myślał o kolegach z zespołu. Gdy
tylko taśma szła w górę, rozglądał się na torze i starał jechać tak, aby jak
najwięcej zyskali partnerzy. Najpierw pomógł Sawinie wyprzedzić Artura Bogińczuka, a potem bronił Marcina Jagusia przed atakami Jacka Krzyżaniaka. Zawodnik najbardziej żywiołowo
okazywał radość wcale nie po jedynym swoim zwycięskim biegu, ale wyścigach, w
których pomagał wydostać się na lepszą pozycję partnerom.
I wreszcie młodszy z braci Jagusiów. Jego rozważna i przemyślana jazda wzbudzała
największą euforię na trybunach. O tym, że młody zawodnik potrafi atakować na
dystansie, wiedzieli wszyscy, ale w niedzielę okazało się, że solidnie pracuje
także nad startami.
Jeśli można mówić o antybohaterach tego meczu to był nim jedynie wrocławianin
Jacek Krzyżaniak. Były lider Apatora nie jest już tak szybki jak przed laty, ale
braki nadrabia sprytem. Niestety, graniczącym niekiedy z faulem. W czternastym wyścigu
ostro wywiózł pod bandę Sawinę, który próbując hamować motocykl uderzył w bandę.
Trudno w to uwierzyć, bo w powtórce (bez wykluczonego Sawiny) Bajerski i
Krzyżaniak znowu wystartowali równo, a torunianin ani myślał wywozić rywala na
zewnętrzną, tylko trzymał się blisko krawężnika. Poszkodowany zawodnik
Apatoranie chciał komentować tego zdarzenia.
Źródło Gazeta Wyborcza