2001-10-07
Apator
Adriana Toruń
- Atlas Wrocław 48 : 42
O tytule drużynowego mistrza Polski na żużlu decydował ostatni wyścig meczu Apator Adriana Toruń - Atlas Wrocław. Tony Rickardsson i Wiesław Jaguś wygrali ten bieg podwójnie i złoty medal przypadł gospodarzom. Po 11 latach oczekiwania... - Parę bitew po drodze przegraliśmy. To jednak nie jest w tej chwili istotne. Najważniejsze, że wygraliśmy całą wojnę - tak obrazowo podsumował tegoroczne zmagania ekstraklasy żużlowej prezes Apatora Adriany Toruń Marek Karwan.
Zanim jednak doszło do zdobycia mistrzowskiej korony, nadkomplet kibiców na stadionie przy ulicy Broniewskiego przeżył horror. Do ostatniego biegu nie było wiadomo, komu przypadnie złoty medal. Trener Apatora Adriany Jan Ząbik jeszcze dwie godziny przed meczem nie wiedział, czy wystawić do składu Roberta Kościechę, czy Mirosława Kowalika. Ostatecznie zdecydował się na tego pierwszego. - Miałem spory dylemat - przyznał po meczu szkoleniowiec. - Jak zwykle było sporo nacisków, ale przez cały sezon to ja ustalałem skład i odpowiadałem za wyniki. Wahałem się do ostatniej chwili. Ostatecznie postawiłem na Kościechę, bo wydawało mi się, że ma lepszy sprzęt.
Po pierwszych dwóch
wyścigach przegranych przez gospodarzy po 2:4, kibicom zrzedły miny.
Dopiero
trzeci bieg, wygrany podwójnie przez najlepszą tego dnia parę Apatora Adriany:
Wiesław Jaguś - Tomasz Chrzanowski, wywołał euforię na trybunach. Chwilę później
słabo jeżdżący Andreas Jonsson z Tomaszem Bajerskim przegrali 1:5 z Gregiem
Hancockiem i Robertem Sawiną, ale w następnym biegu znowu duet: Chrzanowski -
Jaguś odrobił straty. Do ostatniego wyścigu żadnej z drużyn nie udało się już
wyjść na wyższe, niż dwupunktowe prowadzenie. Od siódmego do dziesiątego wyścigu
dwoma "oczkami" wygrywał Apator Adriana, od jedenastego do trzynastego - Atlas.
Przed trzema
wyścigami nominowanymi goście wygrywali 37:35. Mało kto wtedy wierzył, że toruńczykom uda się jednak przechylić szalę meczu na swoją korzyść.
Przypomnijmy, że Atlasowi do mistrzostwa starczał w tym spotkaniu remis. W
trzynastej
gonitwie na tor wyjechali Chrzanowski i słabo spisujący się wcześniej Kościecha
oraz wychowankowie Apatora, jeżdżący obecnie w Atlasie Sawina i Jacek
Krzyżaniak. W pierwszym podejściu lepiej wystartowali gospodarze, ale na
pierwszym łuku upadł Krzyżaniak. W powtórce znowu lepsi od Sawiny byli toruńczycy. -
Przyznam, że najbardziej denerwowałem się właśnie przed tym
biegiem - przyznał po zawodach Jan Ząbik. - Gdybyśmy przegrali ten wyścig,
byłoby już chyba po zawodach. Kościecha potrafił się zmobilizować w
najważniejszym momencie. W pierwszych trzech swoich biegach nie zdobył punktu.
Potem skorzystał ze sprzętu Chrzanowskiego i był drugi. Przed swoim ostatnim
wyścigiem wsiadł na swój drugi motocykl. Okazało się, że właśnie ten silnik był
lepszy tego na którym dotychczas startował.
Przedostatni bieg był remisowy. Też trzeba było go powtarzać,
bo upadł Scott Nicholls. Na chwilę kibice zamarli, bo wydawało się, że
wrocławianin upadł podcięty przez Jonssona. Sędzia Włodzimierz Kowalski,
posiłkujący się powtórkami telewizyjnymi, postanowił jednak nikogo nie
wykluczać. W powtórce wygrał Nicholls przed parą Apatora Adriany.
O wszystkim
decydował więc ostatni bieg. Kibice oglądali go już na stojąco. Gospodarzom do
mistrzostwa wystarczał remis, goście musieli wygrać przynajmniej 4:2. Już po
starcie jednak wszystko stało się jasne. Jak z katapulty wystartował Tony
Rickardsson, który zdecydował, że chce pojechać z czwartego pola, które było w drugiej
części zawodów zdecydowanie najkorzystniejsze, a w jego ślady poszedł Wiesław
Jaguś i tak dojechali do mety, mimo wysiłków Hancocka. Nie liczył się w ogóle
Sebastian Ułamek. - Ustaliliśmy z Tonym, że obojętnie, kto wygra start, ma
uciekać do przodu i nie oglądać się na partnera - wyjaśnił Wiesław Jaguś. -
Tak
też zrobiliśmy. Rickardsson spokojnie odjechał, a ja walczyłem jeszcze z Hancockiem. Złoty medal to nasz ogromny sukces. Nie miałem jeszcze takiego w
karierze. Poza jednym wyścigiem dzisiaj chyba nie zawiodłem. Już na treningu
sprzęt spisywał się bez zarzutu i czułem, że będzie dobrze. To nie tylko mój
sukces, ale także sponsorów i całej ekipy ze mną współpracującej. Trochę się
bałem, że po ostatnim wyścigu zostanę stratowany przez kibiców, którzy wybiegli
na tor, ale udało się przeżyć.
Radości nie krył Robert Kościecha. - Uff, po
trzech moich pierwszych wyścigach lekko nie było - przyznał. - Na szczęście
przełamałem niemoc w najważniejszym momencie. Tym bardziej się z tego cieszę.
Pierwszy raz zdobyłem drużynowe mistrzostwo Polski i aż ciężko jest mi złapać
oddech. Dziękuję wszystkim kibicom z Torunia i okolic, oraz oczywiście swoim
sponsorom.
Tony Rickardsson nie chciał rozmawiać z dziennikarzami. Mistrz świata
zamknął się w swoim boksie i słuchał głośno heavymetalowej muzyki.
Prawdopodobnie wciąż jest obrażony za wcześniejsze spekulacje, że podpisał
wstępny kontrakt z Atlasem. Trochę smutny był kapitan toruńskiej drużyny
Mirosław Kowalik. - Ja wywalczyłem tylko srebro.... To, że mam złoto, jest
zasługą kolegów, którzy pojechali w dzisiejszym meczu. Bardzo żałuję, że nie
mogłem wystartować. Denerwowałem się w parkingu na pewno bardziej, niż bym
jeździł. Mam trochę żal do działaczy i trenerów, że nikt nie miał na tyle
odwagi, żeby powiedzieć mi przed meczem, że nie będzie mnie w składzie.
Nie
zamierzam tutaj rozpaczać, że nie udało mi się wywalczyć złotego medalu - stwierdził trener Atlasu Marek Cieślak. -
W końcu w tym roku moi zawodnicy
sześć razy stawali na pudle różnego rodzaju mistrzostw Polski. Przed ostatnim
wyścigiem się przeżegnałem, ale gospodarze byli lepsi. Mamy srebro i też się
cieszymy. Być może Apatorowi Adrianie było łatwiej, bo jeździli w nim przede
wszystkim wychowankowie, a my mamy drużynę gwiazd, którą niewątpliwie trudniej
jest skonsolidować.
Nie przegraliśmy mistrzostwa w Toruniu, tylko w kilku
wcześniejszych meczach - dodał prezes Atlasu Ryszard Czarnecki.